Niecałą dekadę temu amerykańscy naukowcy opublikowani dość kontrowersyjne badania rynku. Mimo, iż wstęp niniejszego artykułu może wydawać się nieco żartobliwy, to jednak ma on większe predyspozycje do zetknięcia się z prawdą niż wspomniane żarty o amerykańskich naukowcach.
Pod lupę zostały wzięte wysokości cen dóbr spersonalizowanych dla konkretnych płci. Postawiono hipotezę, iż produkty przeznaczone dla konsumentów płci żeńskiej odbiegają cenowo od ich męskich odpowiedników. Wśród założeń skupiono się na dobrach o takich samych właściwościach, przeznaczeniu oraz co najważniejsze – jakości.
Za przykład może posłużyć najzwyklejsza jednorazowa golarka, która spełnia założenia koncepcyjne badania oraz jednocześnie cechuje się odmiennym i charakterystycznym dla danej płci wyglądem (kolorem). Właśnie z tego względu, po udowodnieniu stawianej (hipo)tezy, badane zjawisko nazwano „różowym podatkiem”.
Jakie były wyniki badań?
Średnio rzecz biorąc produkty ukierunkowane na kobiecych odbiorców odznaczały się wyższą o ok. 7% ceną od dóbr z grupy porównawczej. Niemniej jednak to nadal średnia – inne rozbieżności zaobserwowano dla produktów higienicznych (13%), odzieży (8%) czy zabawek (4%).
Jak te dane mają się do realiów Polski?
W ramach prywatnego reaserchu pozwaliłam sobie spojrzeć na kilka stron drogerii oraz sklepów internetowych porównując ceny produktów typowo męskich oraz damskich. Wyniki moich badań może prześledzić poniżej.
W pierwszym rzucie koncentrując się na przeciętnych cenach można zauważyć, że rzeczywiście zjawisko Pink Tax mogłoby występować w Polsce. Co prawda jego skala bywa rażąco większa, ponieważ skalkulowane odchylenia mieszczą się w graniach 13-30%, a nie jak było to pierwotnie (7%). Oczywistym jest, że warunki indywidualnego analityka będą znacząco się różnić od rezultatów badań majętnych koncernów. Jednak zamieszczenie moich efektów pracy ma być pewną symboliką konsumencką. Dobór produktów codziennego użytku takich jak żel pod prysznic, dezodorant czy pianka do golenia swoją wagą nie stanowią kluczowych wyborów konsumenckich. Z tego powodu swoją perspektywę badań utożsamiam z niejednym nabywcą, czyli Tobą, który ma zdecydowanie ograniczone pole w zakresie przejrzenia rynku. W ekonomii proces zapoznawania się z cenami rynkowymi stanowią koszty transakcyjne – liczy się tutaj przede wszystkim Twój czas. W zależności od tego, jak bardzo wyceniasz swój czas, rezultaty identycznego badania mogłyby równie dobrze wygląda tak:
Zmiana punktu widzenia ze średnich cen na kwoty minimalne niesie ze sobą zupełnie odmienne wnioski. Jak widać, większość damskich produktów mogłaby dorównać cenowo lub nawet wynosić mniej niż ich męskie odpowiedniki. To absolutnie zaprzeczałoby istnieniu „różowego podatku”!
Nie chcę rozwodzić się tutaj na temat (wątpliwej) jakości dóbr w cenach minimalnych ani zahaczać o gusta konsumenckie. Raczej zamysłem przewodnim było przedstawienie nieco innej perspektywy, która ukazuje, jak bardzo ten temat widnieje w naszej subiektywności. Kwintesencję porównywalności cen stanowią wspomniane koszty transakcyjne, czyli czas, który jesteś w stanie poświęcić na zbadanie rynku. W zależności od tego, jak wielki odsetek stanowią u Ciebie koszty transakcyjne, tak też w mniejszym lub większym stopniu jesteś w stanie zminimalizować dyskryminujące piętno różowości.
0 Comments